Reforma polskiego wędkarstwa – w oczekiwaniu na cud

wpis w: Aktualności 0

Każdy wędkarz zdaje sobie sprawę z tego, że nasze łowiska mocno odstają od tych jakie chcielibyśmy mieć. Gdzie nam do Szwecji, Norwegii, Finlandii, Niemiec, Słowacji czy Włoch. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele i kilka z nich chciałbym w tym tekście zdiagnozować.

Racjonalna gospodarka rybacka w Polsce jest fikcją, a przynajmniej przez wiele lat nią była. Czasy powojenne nie sprzyjały ochronie ekosystemów wodnych, a na terenach „odzyskanych” wszystko traktowaliśmy jako dobra, które czasowo przeszły pod polską administrację. Udało nam się zniszczyć wiele ekosystemów i „eksmitować” z naszych wód tak cenne gatunki ryb jak chociażby łosoś. Na Pojezierzu Drawskim swoje źródła ma rzeka Drawa. Dawniej słynęła ona z salmonidów, a łosoś drawieński był wyjątkowy, bo właśnie z tego cieku pochodziły największe ryby tego gatunku spotykane w Europie. No, ale to nie wszystko. Pozbyliśmy się również jesiotrów, zabiliśmy wiele rzek pstrągowych, piękne jeziora przekształciliśmy w pozaklasowe zbiorniki, w których przeżyć może niewiele gatunków, niestety taką gospodarkę prowadziliśmy. Z lubością zaczęliśmy zarybiać gatunkami, które w naszych wodach nigdy nie występowały: amur biały, tołpyga, bass, sumik karłowaty, karaś srebrzysty – to z pewnością nie poprawiało kondycji ichtiofauny. Wpuszczaliśmy wszystko wszędzie i  obecnie mamy ekosystemy w stanie, których raczej niewielu nam zazdrości.

Zmiany ustrojowe dawały jakieś nadzieje, ale szybko okazało się, że zmienia się wiele, ale z pewnością nie rybność naszych wód. PGR-yby przekształcono w Przedsiębiorstwa  Rybackie, PZW działał jak zawsze, a nowi użytkownicy rybaccy nastawieni byli przede wszystkim na zysk  i masowy odłów organizmów zamieszkujących wody przez nich dzierżawione.

Lata mijają, a światełko w tunelu, które co jakiś czas gdzieś się zaczyna tlić, gaśnie częściej niż moglibyśmy sobie tego życzyć.

Tak już się utarło, że wędkarstwo w naszym kraju kojarzone jest przede wszystkim z Polskim Związkiem Wędkarskim. Nie do końca się z tym zgadzam, ale od wielu lat to właśnie PZW stara się zabierać głos i przemawiać w imieniu wędkarzy, choć czasami jest to bardziej propagandowy i ideologiczny bełkot niż merytoryczne podejście do poruszanych problemów. Zewsząd słychać głosy oponentów Związku mówiące, że PZW powinno zostać rozwiązane. Nie zgadzam się z tym stwierdzeniem, bo to nie stowarzyszenie jest złe, ale część ludzi stojących na czele poszczególnych jego komórek, szumnie nazywających się działaczami.

Wydawać by się mogło, że to właśnie PZW powinien wziąć na swoje barki próbę zreformowania polskiego wędkarstwa, ale niestety, poza pozorowanymi działaniami niewiele się dzieje. Od lat słyszymy ile trzeba zrobić i jakie są plany poszczególnych prezesów Zarządu Głównego na uzdrowienie sytuacji. Ich  głosy są bardzo donośne przed wyborami, ale niestety cichną zaraz po nich. Osobiście, ogromne nadzieje wiązałem z poprzednim prezesem ZG PZW, który miał  poparcie największych okręgów, z mazowieckim na czele, no i wydawał się być moim kolegą. Wielokrotnie z nim rozmawiałem o palących problemach polskiego wędkarstwa. Po wyborze, ten właśnie Pan, swoją pierwszą podróż służbową odbył do mojego rodzinnego Szczecinka, gdzie mógł przekonać się o tym jak PZW może współpracować z lokalnymi samorządami i wspólnie gospodarzyć na obwodach rybackich.

Cóż, nadzieje były ogromne, tak jak późniejsze rozczarowanie. Mimo wszystko dziękuję Prezesowi za to, że dał mi lekcję historii na żywo. Właśnie dzięki niemu mogłem się przekonać czym była cenzura, jak działała, jak ucisza się oponentów i tych którzy mieli odmienne zdanie na temat koniecznych zmian w funkcjonowaniu polskiego wędkarstwa i Związku, którym On zarządzał.

Loading Images

Na rzecz mojego regionu działam praktycznie od zawsze. Pamiętam kiedy jakieś 20 lat temu, wszedłem do zarządu obecnie największego koła PZW w regionie, pełen ideałów,  zaczynałem mówić o turystyce wędkarskiej i potencjale jaki ona ze sobą niesie, wielu pukało się w czoło. Pojezierze Drawskie, a właściwie dwa powiaty, drawski i szczecinecki, to 281 jezior! Wydawać by się mogło, że to one powinny być kołem zamachowym lokalnej turystyki, tak jednak nie było i wciąż jeszcze nie jest. Wody dużo, ryby mało, ale kropla drążyła skałę, co w końcu poskutkowało tym, że lokalni samorządowcy zaczęli słuchać tego co miałem im do powiedzenia.

Kiedy kończyła się umowa na użytkowanie najbardziej atrakcyjnych jezior wokół Szczecinka, w gabinecie ówczesnego burmistrza powstał pomysł ich przejęcia. Porozumieliśmy się wtedy z Okręgiem PZW Koszalin i wspólnie udało się nam pozyskać obwód rybacki składający się z 7 akwenów o areale bliskim 900 ha. To był pierwszy krok ku temu, aby Szczecinek stał się ważnym ośrodkiem na wędkarskiej mapie Polski. Sukcesywne zarybienia, ochrona akwenów i zmiana podejścia ludzi do wędkarzy spowodowały to, że udało nam się wydłużyć sezon turystyczny, a to już są wymierne korzyści dla społeczności lokalnej.

Śladami miasta Szczecinek poszła gmina Szczecinek i przejęła jedno z najatrakcyjniejszych jezior szczupakowych w północnej Polsce – Wierzchowo. Niestety, nie udało się wygrać sandaczowego Wielimia, ale to już temat na oddzielny tekst poświęcony patologii jaka towarzyszyła konkursom ofert.

Kolejnym etapem na zwiększenie atrakcyjności wędkarskiej regionu było przejęcie przez Związek Miast i Gmin Dorzecza Parsęty – rzeki Parsęty i jej dopływów. Kilka lat użytkowania i ta właśnie rzeka odzyskała status królowej. Są dni, kiedy łowi się na Parsęcie nie mniej ryb niż na renomowanych łowiskach skandynawskich. Pamiętam, kiedy przystępowaliśmy do pierwszego tarła na tej rzece zastanawialiśmy się jak to zrobić? Przewodniczący ZMiGDP powiedział wtedy krótko – róbcie co chcecie, ale żadna ryba nie może zostać zabita! Można? Można.

Kolejny samorząd, który pokusił się o swoją wodę to Borne Sulinowo. Niestety, nie udało się pozyskać jeziora Pile,  ale za to j. Śmiadowo, bardzo czysta, lobeliowa,  rybna woda już jest w ich posiadaniu.

Przykłady, które opisałem powyżej są dowodem na to, że nie ogólnokrajowy związek, ale właśnie lokalne samorządy mogą być najlepszym gwarantem na to, że wody leżące na ich terenie będą atrakcyjne, także wędkarsko.

Niestety, prawo w naszym kraju, o co zadbało lobby rybackie, jest takie, że obecnie jednostki samorządu terytorialnego nie mają praktycznie żadnego wpływu na wody leżące na ich terenie. Akty prawne regulujące konkursy ofert praktycznie wykluczają możliwość pozyskiwania przez nie nowych wód – zadbali o to rybacy i PZW. Zapis o tym, że użytkownik rybacki na 6 miesięcy przed wygaśnięciem umowy może wnioskować o jej przedłużenie w trybie bez konkursowym, oddaje obecnym dzierżawcom niemal dożywotnio prawo do użytkowania rzek, jezior i zbiorników zaporowych.

Większością polskich wód zarządzają użytkownicy, którzy nie do końca rozumieją co to jest racjonalna gospodarka rybacka, bo inaczej nie da się wytłumaczyć ich działalności. Nie piszę już nawet o tym, co w cywilizowanych krajach policzono już bardzo dawno temu, a mianowicie to, że ryba złowiona przez wędkarza jest wielokrotnie droższa od tej złowionej przez rybaka.

Aby zmienić obecny, a według mnie archaiczny, sprzeczny z interesem społecznym i dbałością o środowisko naturalne, sposób zarządzania i eksploatowania wód, trzeba umożliwić samorządom prawo pierwszeństwa w pozyskiwaniu obwodów rybackich. Doprowadziłoby to do istnej rewolucji, ale pewien jestem, że byłoby to z korzyścią dla ekosystemów wodnych i szeroko rozumianego społeczeństwa. Oczywiście, jeżeli na terenie jakiejś gminy są użytkownicy, którzy dobrze wywiązują się ze swoich zobowiązań (może to być PZW) i prowadzą racjonalną gospodarkę, to przecież żaden wójt, burmistrz czy prezydent nie będzie brał sobie na głowę dodatkowych obciążeń. No, ale jeśli są wody strategiczne, bardzo istotne dla rozwoju jakiegoś regionu, których stan daleki jest od doskonałości, to właśnie wtedy pierwszeństwo w ich użytkowaniu powinien mieć samorząd. W przypadku dużych obwodów rybackich (dużych jezior, rzek, itp.) o takie prawo mogłyby występować związki gmin, tak jak to jest w przypadku wcześniej już wspomnianej Parsęty. Mam nadzieję, że w końcu uda nam się zmienić prawo tak, abyśmy mieli nie tylko piękne, ale także rybne zbiorniki wodne, które będą filarem lokalnej turystyki i będą generować zyski, które bezpośrednio wpłyną na wzrost stopy życiowej lokalnych społeczności.

Wracając do PZW, tak jak pisałem powyżej, nie uważam, że powinno się dążyć do jego likwidacji. W związku działa wielu fantastycznych ludzi, których dokonania często są mało zauważalne, bo przykrywają je nieczyste i często niezrozumiałe poczynania pseudo działaczy. Związek wędkarski, jak sama nazwa wskazuje powinien być wędkarski, więc jak wytłumaczyć działalność rybacką stowarzyszenia, które uzurpuje sobie jednocześnie prawo do wyrażania głosu środowiska wędkarskiego? Kiedy słyszę, że do prowadzenia odłowów przemysłowych PZW obligują operaty, to mnie krew zalewa, bo to jest wierutna bzdura! Każdy operat można aneksować, to nie jest problem, trzeba tylko chcieć, ale z tym jest już gorzej, lepiej wędkarzom i uległym działaczom wciskać kit.

Szanuję społeczników, wiem ile pracy trzeba włożyć w taką pracę, ale czas skończyć z pozorowanymi działaniami. Armię prezesów, ciał statutowych, itp., powinniśmy zastąpić efektywnie działającymi ludźmi, opłacanymi z naszych składek. Kiedy się płaci można, a nawet trzeba, wymagać. Jeśli nie ma zapłaty, to w jaki sposób można wyegzekwować efektywną pracę? Do tego właśnie są potrzebne głębokie reformy w PZW, a zmiana statutu, ale nie kosmetyczna tyko dogłębna, jest wręcz koniecznością.

Jeśli popatrzymy na średnią wieku naszych działaczy to wnioski nasuwają się same – ręce opadają. Oczywiście cenię doświadczenie, wiedzę i oddanie związkowi, które wielu z tych ludzi ma, ale czasami można odnieść wrażenie, że nie wszyscy wiedzą kiedy ze sceny zejść. Nie dyskryminuję nikogo ze względu na płeć, kolor skóry, wykształcenie, preferencje seksualne, wiarę, czy też wiek, ale uważam, że czasami trzeba powiedzieć dość!  W związku z tym, aby umożliwić dopływ świeżej krwi do PZW, konieczna wręcz jest kadencyjność. Swego czasu, minister Joanna Mucha domagała się takiego zapisu w statucie, ale zamiast to uczynić, władze PZW wolały przestać być związkiem podległym Ministerstwu Sportu i Turystyki. Wiązało się to nie tylko z obcięciem dotacji, ale co jest bardziej bolesne, z tym, że PZW nie może od tamtego czasu powoływać Kadr Narodowych!? Ilu z Was ma świadomość tego, że obecnie PZW powołuje kadry sportowe, nie narodowe? Cóż, nawet tak wydawać by się mogło, błahy zapis, był nie do przeskoczenia.

Jeśli przez kilkanaście, czasami kilkadziesiąt lat, słyszę od tych samych prezesów kół czy też okręgów, o konieczności wprowadzenia  reform, a nie widzę efektów tej mowy, to kadencyjność wydaje się jedyną metodą na to, aby odsiać ziarna od plew. Inaczej przez następne lata słuchać będziemy tych samych śpiewek, a efekty reform będą identyczne jak przez ostatnie dziesięciolecia. Słyszał o nich mój ojciec, słyszałem ja, słyszy mój syn. Oby jego następca nie musiał słuchać tego samego bełkotu.

W opozycji do PZW jest wielu reformatorów, którzy w czasach informatyzacji uzewnętrzniają się czy na różnych portalach społecznościowych. Jednym z postulatów jest to, ażeby wprowadzić w Polsce jedną opłatę, tzw. krajową. Panowie, czy wiecie jak funkcjonują okręgi w PZW? Każdy z nich jest autonomicznym podmiotem, to taka osobna firma. Każdy ma inne koszty funkcjonowania, związane z bieżącą działalnością, kosztami stałymi, utrzymaniem ośrodków hodowlano-zarybieniowych, czy też zarybianiem i ochroną wód. Jak wyobrażacie sobie wprowadzenie jednej opłaty? Jak miałby wyglądać podział środków finansowych za takiej opłaty? Czy próbowaliście kupić w Polsce jeden bilet, który byłby honorowany we wszystkich środkach komunikacji miejskiej na ternie całego kraju? Nie siejcie więc fermentu, nie przelewajcie z pustego w próżne, bo to niczemu nie służy. Zdaję sobie sprawę z tego, że macie dobre intencje, ale tymi piekło jest wybrukowane. Zanim zaczniecie głosić swoje poglądy, sprawdźcie czy da się je wdrożyć w życie.

Problemów, które nie pozwalają się rozwinąć polskiemu wędkarstwu jest wiele, a nie poruszyłem jeszcze tematu ochrony wód.  Jednak jestem optymistą, bo wiem, że wiele z tego co sobie założyłem jakiś czas temu,  na moim terenie udało się zrealizować. Patrząc na mapę kraju, na terenie powiatu szczecineckiego mamy rybne wody. Dzięki temu możemy organizować wiele prestiżowych imprez, takich jak chociażby zawody Trophy Szczecinek. Dzięki wędkarzom udało się nam wydłużyć sezon turystyczny. Praktycznie, za sprawą Parsęty zaczyna się on z początkiem stycznia, a kończy pod koniec listopada. To właśnie dzięki wędkarzom kasa lokalnych gestorów branży turystycznej zasilana jest także w miesiącach dotychczas mało atrakcyjnych, a tym można przekonać wielu oponentów przejmowania wód przez JST.

Szczecinek nie jest jedynym regionem w Polsce, który dostrzegł potencjał tej formy spędzania wolnego czasu. Lubniewice, Sława, Orzysz, to tylko niektóre ośrodki wędkarzami stojące. Mam nadzieję, że za ich przykładam pójdą inni i w końcu nie będziemy musieli wyjeżdżać poza granice Polski aby nałowić się do woli, czego Wam i sobie życzę.

P.S.

Wielokrotnie toczyłem dysputy z działaczami PZW dotyczące przejmowania wód przez samorządy. Oczywiście, uważają oni, że tylko Związek jest gwarantem dobrze prowadzonej gospodarki rybackiej i zasobności łowisk. Mają prawo do takiego swojego zdania, ale czy nie jest tak, że to właśnie miejscowi wiedzą czego im najbardziej potrzeba? Poza tym, dużo łatwiej jest nam wędkarzom wymagać i rozliczać polityków na lokalnym podwórku, niż delegatów w okręgach czy też w Zarządzie Głównym.