Na tropie halibuta – artykuł z WW nr 9/2018

Artykuł ten opublikowany został w  „Wiadomości Wędkarskich” nr 9/2018

Halibut, marzenie niemal każdego wędkarza, a z pewnością tych, którzy posmakowali i wędkarstwa morskiego i znużyło już ich łowienie wątłuszy. Występuje w północnej części Oceanu Atlantyckiego, w rejonie około arktycznym, od wybrzeży Kanady i Grenlandii na północy, poprzez strefę północnego obszaru Morza Północnego po Morze Białe, oraz do północnych obszarów Zatoki Biskajskiej. Sporadycznie spotykany w rejonie Morza Bałtyckiego, w jego zachodniej części. Ma asymetryczną budowę ciała. Od strony spodniej jest biały, natomiast jego góra ma barwę od szarobrązowej po oliwkowoszarą, co sprawia, że leżąc na dnie niczym kameleon idealnie się w nie wtapia . Ma duży otwór gębowy, sięgający do wysokości oka, oraz ostre i zakrzywione zęby. W warunkach naturalnych osiąga masę do 300 kilogramów, przy długości dochodzącej do 350cm, choć na wędki aż tak dużych ryb się nie łowi. Prowadzi przydenny tryb życia. Przebywa na głębokości do 2500 metrów, choć łowi się go znacznie płyciej, najczęściej pomiędzy 30 a 100 metrami. Głównym pokarmem są ryby, choć nie gardzą także innym zwierzętami morskimi: krabami, homarami czy małżami.

Według mnie, a także innych wędkarzy zafascynowanych tymi olbrzymim flądrami, najlepszymi miejscówkami, leżącymi za zasięgu polskich wędkarzy, są wody północnej Norwegii, od Lofotów po Przylądek Północny.

Tyle teorii, bo z pewnością dużo bardziej interesują was wiadomości praktyczne. Swoją przygodę z tymi majestatycznymi rybami rozpocząłem w roku 2003. Wydawało mi się wtedy, że gdziekolwiek nie pojadę do Norwegii to z pewnością jakąś złowię. Zaczynałem od łowisk w okolicach Hitry i tak było przez parę lat. Niestety, nie było to najlepszy wybór, bo owszem słyszałem o wielkich halibutach, wiedziałem ich zdjęcia, to jednak nie udało mi się nic sensownego złowić, nic czym mógłbym się pochwalić. No ale drążąc temat, po nitce do kłębka, słuchając rad miejscowych rybaków, moje oczy zwróciły się ku dalekiej północy i tak też podróż rozpoczęta w środkowej części kraju Vikingów, po kilku latach testowanie różnych baz i łowisk doprowadziła mnie do Norkdapp-u. Tam nie tylko je widziałem, ale także poczułem co znaczy moc dużego halibuta na wędce. No ale żeby zacząć je łowić regularnie trzeba było poznać ich zwyczaje, miejsca bytowania, czy też pory żerowania. Lata doświadczeń pozwoliły na wysnucie wniosków, które pomogą wam w skutecznym łowieniu tych pięknych, walecznych i zasługujących na szacunek, adekwatny do ich wielkości, ryb.

Zanim jednak zaczniemy zastanawiać się czym skusić do brania halibuta, trzeba odpowiednio wytypować łowiska. Najczęściej przebywają one na płaskich blatach, najlepiej piaszczysto-żwirowych, na głębokościach 30-60 metrów. Oczywiście ważne jest także to, aby w takich miejscówkach była obfitość pokarmu i ruch wody. Można próbować poznawać łowiska samemu, czytać mapy batymetryczne i sondować poszczególne lokalizacje. Jeśli jednak mamy możliwość rozmowy z jakimś miejscowym rybakiem lub wędkarzem, to od tego powinniśmy zacząć nasze łowy. Optymalnie jest jeśli w bazie jest przewodnik, ale niestety nie we wszystkich jest to norma.

Ciężko precyzyjnie określić porę roku kiedy te ryby są najaktywniejsze, jest to uzależnione od zbyt wielu czynników. Z moich obserwacji wynika, że najwięcej łowi się ich w miesiącach maj, czerwiec, sierpień i wrzesień. Kiedyś od rdzennego Norwega usłyszałem taką teorię, że im bliżej pory kiedy nad Norwegią zaczynają zapadać ciemności, tym bardzie wzmaga się ich aktywność, ale nie podpiszę się pod tym, bo w okresach kiedy przez cały dzień jest widno również skutecznie je łowiłem.

Sprzęt przy połowach halibutów poddawany jest ogromnym przeciążeniom, dlatego też nie możemy sobie tutaj pozwolić na żadną przypadkowość. Zadbać należy o każdy, nawet najdrobniejszy element, tym bardziej, że w momencie brania nie wiemy czy naszą przynętą zainteresował się halibut ważący 15 czy też 150 kg. Nic nie może zawieść! Wędziska używane do ich połowów nie są długie, optymalnie 180 do 210 cm. Oczywiście, są różne preferencje, ale z doświadczenia wiem, że takie wystarczają. Przynęt nie wyrzucamy, ale spuszczamy je przy burcie, niemniej jednak musimy mieć odpowiedni zapas mocy. Wędki o ciężarze wyrzutowym do 500, 600, 750 czy nawet 1000 gram nie są niczym przesadnym, choć podczas ostatniej wyprawy testowałem kij o cw. do 300 gram i też doskonale się sprawował. Uważam, że lepiej zaopatrzyć się w jedną dobrą, niż dysponować kilkoma byle jakimi wędkami. Kołowrotek, tutaj sprawa jest oczywista, stawiam na multiplikator. Wiem, że nie każdy potrafi się nimi obsługiwać, ale jest to na tyle nieskomplikowane, że łatwo można się tego nauczyć. Sensowne multiki można kupić już za kilkaset złotych, a cechować się one powinny następującymi kryteriami: dobry, mocny i precyzyjny hamulec, odporność na sól, szybkie przełożenie i pojemność szpuli minimum 500 metrów linki o średnicy 0,30 mm. Dlaczego tak dużo i tak grubej? Pomimo tego, że nie często łowimy tak głęboko, to z reguły na dużych dryfach i w silnych prądach, tak więc pomimo tego, że pod kilem mamy kilkadziesiąt metrów wody to nasza przynęta może być 100 i więcej metrów od łodzi. Do tego trzeba mieć zapas na wypadek holu okazu, wiec linki musimy mieć nawinięte naprawdę dużo. Nie uważam aby kolor plecionki miał większe znaczenie. Przypony robię ze specjalistycznych linek bądź też fluorocarbonu o średnicy około 1 mm. Co prawda ciężko się go wiąże, ale jakoś sobie z tym poradzić trzeba. Krętliki, agrafki, kółka, haki, kotwice, to musi być wytrzymałe i najwyższej jakości, bo najczęściej taki drobiazg potrafi zawieść i bardzo boleć kiedy utraci się rybę życia.

Teraz czas na przynęty. Ich gama, wielkość, rozpiętość wag i kolorów jest bardzo duża. Pilkery, rippery, twistery, martwe rybki, systemiki, nie będę się tutaj rozwodził nad tym, które są lepsze, a po prostu przedstawię to co sprawdza mi się od lat i co z czystym sumieniem mogę polecić także tym, którzy przygodę z halibutami dopiero rozpoczynają. Przez długi czas gustowałem w przynętach sztucznych ale ostatnie lata pokazały mi jednak, że przynęty naturalne są skuteczniejsze. Numerem jeden i to nie tylko w mojej opinii, są najczęściej martwe czarniaki, śledzie, dorsze i małe brosmy.

Jak je zbroić? Sposobów jest wiele, scharakteryzuję te podstawowe.

Na rysunku nr 1 przedstawiam zastaw, którego używam najczęściej. Ołowiana kula pełniąca rolę obciążenia, w zależności od warunków jej waga to 250-500 gram. Do niej za pomocą mocnego kółka łącznikowego doczepiona jest prowadnica na którą nabita jest martwa ryba. Do dolnego ucha główki za pomocą grubej plecionki, najczęściej dedykowanej sumiarzom, dowiązuję dwie kotwice o rozmiarach 5/0-10/0. Ich wielkość, rozstaw i odległość od obciążenia zależna jest wielkości przynęty, a te najczęściej mają długość 35-45 cm.

Na rysunku nr 2 prezentuję podobny zestaw. Różni się on tym, że rolę obciążenia pełni główka jigowa. Jej hak ma za zadanie tylko trzymać przynętę w właściwym miejscu, wbijam go wewnątrz pyska, tak więc nie musi być przesadnie wielki. Reszta jest niemal identyczna jak w wariancie nr 1.

Bywa i tak, że naturalne przynęty zawodzą i nie wabią drapieżników, wtedy też sięgam po gumy – rysunek nr 3. Nie zbroję ich klasycznie. Uważam, że te uzbrojone przegubowo są dla drapieżników atrakcyjniejsze, stąd też między innymi bierze się popularność czeburaszek. Do ołowianej kuli, kolor której uzależniam od warunków, najczęściej to róż, czerwień i żółty fluo, mocuję za pomocą kółka łącznikowego duży morski hak. Przynęta podana na takim zestawie pracuje inaczej niż na zwykłej główce, a czasami drobny szczegół potrafi drapieżnika zachęcić bądź też zniechęcić do brania.

Pomimo tego, że z biologii halibuta wynika, iż powinniśmy szukać go na dnie, nie zawsze się to sprawdza. Powinniśmy penetrować jego okolice, ale na brania możemy także liczyć 15 metrów nad nim. Ryb musimy szukać! Halibuty potrafią uganiać się z pokarmem na różnych głębokościach i musimy to wykorzystywać. Niejednokrotnie odprowadzają one przynęty do samej łodzi, a bywa i tak, że goniąc przynętę potrafią uderzyć w burtę, o czym sam miałem okazję się przekonać, więc nawet podczas ściągania przynęty czy też holu potencjalnego żywca musimy być czujni. Branie może nastąpić w każdej chwili.

O tym jak nieprzewidywalne i zaskakujące zachowania potrafią mieć „haliny” opowiadał mi Janusz Jaroszewski, rezydent w bazie North Star w Skarsvag. Obserwował on coś co dane było nielicznym. Halibuty niczym delfiny zagoniły pod powierzchnię wody drobnicę, po czym ogłuszały ją ogonami i następnie zjadały. Czegoś takie chciałbym kiedyś doświadczyć, a jest to dowód na to, że w wędkarstwie nie ma reguł, a zasady są tylko po to aby wiedzieć kiedy ryby zachowuję się wbrew nim.

Od dłuższego czasu obserwuję zmianę zachowań u wędkarzy, także, a może przed wszystkim, u tych z Polski. Jeszcze nie tak dawno większość halibutów była zabijana, teraz są to coraz rzadsze przypadki. Złowić, zrobić zdjęcie, zmierzyć i wypuścić, tak powinno się postępować, choć oczywiście nikogo za odstępstwa od tej zasady nie zamierzam piętnować. Pamiętać należy tylko, że wymiar ochrony na ten gatunek ryby wynosi w Norwegii 80 cm, a zgodnie z nowym ich prawem, które weszło w życie 9 października 2017 roku, wszystkie ryby powyżej 200 cm muszą obligatoryjnie wrócić do wody.

Loading Images
Categories: Aktualności
X