Szybkimi krokami zbliża się kolejny sezon norweskich łowów, tak więc i ja zamierzam się do niego dobrze przygotować. Każdy rok spędzony na penetrowaniu jednych z najlepszych na świecie łowisk słonowodnych, to bez wątpienia nauka, z której trzeba wyciągać konstruktywne wnioski. Moje zeszłoroczne wypady do Norwegii, bez względu na to gdzie łowiłem, dały mi dużo do myślenia, a szczególnie przyczyniała się do tego Sula – według mnie bardzo atrakcyjna, a jeszcze przez wielu nieodkryta wyspa, a właściwie wysepka.
Środkowa Norwegia to przepiękna kraina. Od niej, wiele lat temu zacząłem swoją przygodę z krajem Vikingów. Poza wyjątkowymi krajobrazami, co bardziej istotne dla wędkarza, mamy tam kapitalne łowiska. Sula wchodzi w skład archipelagu, który tworzą znacznie bardziej od niej znane: Hitra, Froya czy Smola. No, ale to Sula jest najbardziej wysunięta na północ. Choć dotarcie do niej, z uwagi na prom, którym trzeba tam dopłynąć, jest trochę kłopotliwe, to jednak zapewniam was, że warto. Praktycznie dziewicze łowiska, z dużym spektrum gatunków, które się tam poławia, oraz ze zróżnicowanym typem łowisk, sprawiają, że jest to miejsce, do którego wracam z olbrzymią radością. Tak też będzie w kwietniu bieżącego roku, gdzie zawitam razem z biurem Eventur Fishing. Co prawda, bycie przewodnikiem to poza przyjemnościami wynikającymi z łowienia, szereg obowiązków, ale i na kuszenie atlantyckich drapieżników czas się znajdzie.
Tak jak napisałem wcześniej, łowiska wokół Suli są bardzo różnorodne. Możemy łowić na otwartym morzu, bardzo głęboko, tam używamy ciężkiego sprzętu. Pilkery 250-500 gram, ciężkie gumy, czy też systemy, dają nam możliwość spotkania z olbrzymią molwą, dorszem czy halibutem. Mi jednak bardziej do gustu przypadło łowienie pomiędzy wysepkami i górkami podwodnymi, których tam jest bez liku. Dlaczego tak się stało? Po pierwsze, praktycznie w każdą pogodą te łowiska są w naszym zasięgu. Po drugie, są bardzo blisko bazy. Po trzecie, dają możliwość złowienia bardzo walecznych rdzawców, pięknych dorszy i o czym przekonał mnie rok 2019, także halibutów.
Czy holowaliście kiedyś dużą „halinę” na delikatnym zestawie. Ja miałem to szczęście, a na Suli zdarzyło mi się to dzień po dniu. O ile z mniejszą sobie poradziłem, miała „tylko” 30 kg, o tyle większa obnażyła niewystarczającą moc mojego zestawu. Zacięcie, hol, praca wędziska, odgłos plecionki wysuwanej z kołowrotka, to coś, czego nie doświadczysz łowiąc ciężko. Tak więc w tym roku zamierzam nastawić się łowienie lekkie, oczywiście jak warunki norweskie i mam nadzieję, że to co zaserwuję halibutom, a to właśnie one są podstawowym celem moje podróży, przypadnie im do gustu.
Na zdjęciu przedstawiam halibuta złowionego na gumę i wędzisko o cw do 85 gram
Głębokość łowisk jakie będę penetrować to maksymalnie 50 metrów, najczęściej jednak łowimy płyciej, na 20-35 metrach. Liczne górki podwodne, blaty, to miejsca gdzie lubią przebywać drapieżniki. W takich warunkach nie potrzebujemy mega mocnych wędzisk i ciężkich przynęt. Co więcej, chodzi o to aby obławiać praktycznie każdą głębokość. Dorsze najczęściej są przy dnie, natomiast halibuta i rdzawca spotka można w połowie toni, a także przy jej powierzchni. Najskuteczniejsze w takich warunkach jest łowienie na gumy. W zależności od warunków, używam główek od 50 do 90 gram. Ponieważ są one w kształcie rybiej głowy, stawiają znacznie mniejszy opór w wodzie niż tradycyjne okrągłe jigi, tak więc dużo szybciej schodzą do dna. Moja technika, podobnie jak w wędkarstwie śródlądowym, polega na obławianiu całej toni i łowieniu w opadzie. Daleki wyrzut i konsekwentne czesanie morskich odmętów. Brań możemy spodziewać się praktycznie w każdej chwili. Czasami drapieżniki potrafią zaatakować przy burcie łodzi, a innym razem robią to po tym jak przynęta muśnie dno.
Kiedy nastawiam się na rdzawce rzucam w kierunku wysp lub górek i ściągam przynętę w kierunku głębszej wody. Jeżeli moim celem są halibuty, najczęściej łowię w miejscach gdzie znajduję kawałek płaskiego dna ,nie jest przecież tajemnicą, że te olbrzymie „flądry” lubią takie miejsca, najlepiej jeszcze kiedy jest tam piasek. Dorsze natomiast spotkać można praktycznie wszędzie, choć najczęściej są to stoki podwodnych górek lub miejsca ich wypłaszczenia.
A oto kilka ryb, złowionych na lekko:
Jeśli chodzi o gumy to preferuję rippery. Czasami sięgam po twistery, czy też inne wynalazki, jednak najczęściej są to silikonowe imitacje ryb. Wielkość od 10 do 20 cm. Skąd to zróżnicowanie? Nigdy nie wiadomo co rybom przypadnie do gustu. Jeśli łowię na większe gumy to używam dozbrojki. Moje główki mają do tego dodatkowe ucho, tak więc nie jest to problemem. Kolory gum to już całkiem inna bajka, dlatego też każdy z nas ma ich w pudłach mnóstwo. Czasami dobre są kolory agresywne, innym razem te bardziej stonowane. Są dni kiedy najwięcej brań mam na gumy imitujące ryby, które naturalnie występują w łowisku (makrele, śledzie, tobiasze), a są i takie kiedy ryby atakują tylko to czego z pewnością w morzu spodziewać się nie możemy. Cóż wędkarstwo to ciągłe eksperymenty, bez względu na to czy łowimy w wodzie słodkiej czy też słonej.
Teraz wędzisko. Ja używam kijka, o którym pisałem już wielokrotnie. To jedna z najlepszych wędek jaka w wędkarskim życiu trafiła w moje ręce. Na łososiowym blanku Talona pracownia Art Rod z Poznania zbudowała mi kijek o długości 320 cm i cw do 85 gram. Kołowrotek to Okuma Azores 4000, plecionka 0,15-0,17mm, tak więc jak widać zestaw bardzo subtelny, jak na morskie warunki. Gwarantuje on jednak to, że każdy hol jest niesamowitym przeżyciem, a przecież o to w wędkarstwie chodzi.
Pisząc ten tekst spoglądam na zdjęcia ryb wiszące na ścianach mojego „wędkarskiego” pokoju i nie pozostaje mi nic innego jak odliczać dni do naszej kwietniowej wyprawy. Czas szybko leci, tak więc i tegoroczna Sula zaraz będzie wspomnieniem, no ale po niej kolejna wyprawa, na osławiony Nordkapp. Tam łowi się zupełnie inaczej, o czy z pewnością wkrótce napiszę…
Poniżej moje podstawowe główki przy lekkim łowieniu, w różnych wariantach kolorystycznych