Nie pamiętam roku, a trochę ich mam już za sobą, aby tak wrzało w środowisku wędkarskim. Skrajne opinie, które od miesięcy słyszę z różnych środowisk, konfrontuję ze swoimi poglądami, którymi chciałbym się w tym felietonie podzielić.
Wędkarstwo to biznes i co do tego nikt nie ma wątpliwości. Turystyka wędkarska w wielu zakątkach naszego globu, to bardzo dochodowa gałąź gospodarki i tego nie da się kwestionować. W Polsce również mamy wiele łowisk z olbrzymim potencjałem. Ja oprę się na jednym regionie, gdyż mieszkam tu od urodzenia. Dwa powiaty, szczecinecki i drawski, to prawie 300 jezior, bardzo urozmaiconych. Mamy duże zbiorniki, takie jak jeziora: Drawsko, Wielimie, Wierzchowo, Pile, Siecino czy też Lubie, ale też wiele jest mniejszych, bardziej kameralnych. Na naszym ternie są akweny bardzo głębokie, ale są też takie, gdzie odległość lustra wody od dna nie przekracza kilku metrów. Są rzeki, z Drawą, Piławą i Gwdą na czele. Wydawać się może, że właściwie spełniamy wszystkie wymogi aby być wędkarskim Eldorado, a jednak nie do końca tak jest.
Mnogość użytkowników rybackich, archaiczne i często fikcyjne operaty, na których opiera się tzw. racjonalna gospodarka rybacka, odłowy przemysłowe, brak należytych kontroli i odpowiednich zarybień, zaniedbania infrastrukturalne, to tylko kilka powodów takiego stanu rzeczy. Od wielu lat mówi się o reformach, ale z nimi jest tak jak z Yeti, wszyscy słyszeli, nikt ich nie widział. Kolejne zarządy w centrali PZW (największy użytkownik wód w Polsce) przychodziły, a stan rzeczy się nie zmieniał, pomimo zapewnień o pracach nad zreformowaniem tego największego w naszym kraju stowarzyszenia.
Przełomowy wydaje się być rok bieżący, a to za sprawą Wód Polskich. To przedsiębiorstwo, w imieniu Skarbu Państwa, zarządza wszystkimi wodami płynącymi w naszym kraju. Nadzoruje ono także użytkowników rybackich. Na początku roku, ku radości jednych i rozpaczy drugich, szumnie ogłoszono, że Wody Polskie przejmują łowiska i wprowadzają jedną opłatę krajową. Postulat ten od lat kołatał w głowach wielu wędkarzy, więc taka informacja trafiła na podatny grunt. Co prawda, WP zbyt wielu obwodów rybackich nie posiadały, ale użytkownikom kończą się umowy, więc można ich nie przedłużać. Inną metodą, którą Wody Polskie oficjalnie ogłosiły, to „zmuszenie” użytkownika rybackiego do tego, aby do programu „Nasze Łowiska” przystąpił. Poza tym, można także zacząć przeprowadzać kontrole, a jak chce się uderzyć psa, to zawsze znajdzie się kij – pretekst, który skutkować będzie rozwiązaniem umowy. Taką przepychankę obserwujemy od wielu miesięcy i nic nie zapowiada tego, że wkrótce się to skończy.
Niby wszyscy powinniśmy się cieszyć z powodu tego, że ktoś dostrzegł problem, ale wiele elementów w tej układance nie pasuje, a właściwie zdrowy rozsądek podpowiada, aby patrzeć na to wszystko z należytą ostrożnością.
O co właściwie chodzi? To, że w PZW nie dzieje się najlepiej, nie jest tajemnicą. Największe stowarzyszenie w Polsce, zrzeszające około 600 000 osób, reformy omijają od lat. Co z tego, że wielu wędkarzy ma pomysły jak zmienić ten stan rzeczy, jeśli centrala jest głucha na ich postulaty. Działacze przyspawani do stołków, działalność oparta na społecznikach, archaiczny system ewidencji członków i sprzedaży licencji na wędkowanie, brak jednej opłaty krajowej i porozumień pomiędzy okręgami, odłowy sieciowe – to wszystko nie przystaje do dzisiejszych czasów. Niestety, Zarząd Główny niewiele w tej materii przez lata zmienił. Zastanawia też fakt, dlaczego żaden z Prezesów ZG nie zlecił wykonania obiektywnego audytu i nie przeprosił za zaniedbania i działania niewiele mające z dobrem członków stowarzyszenia, które reprezentuje?
Sytuacja nabrzmiała do tego stopnia, że wędkarze zaczęli głośno mówić DOŚĆ!
Ciąg niekorzystnych dla PZW zdarzeń wykorzystały Wody Polskie i raczej trudno mówić tutaj o przypadku. Wielkimi krokami zbliża się maraton wyborczy, który rozpocznie się jesienią przyszłego roku. Trzeba zawalczyć o elektorat, a liczyć się może każdy głos. Wiem, zaraz odezwą się głosy krytyki, że najważniejsze jest dobro wędkarstwa, a mieszanie polityki do tego co się dzieje obecnie jest nie na miejscu. No cóż, każdy może mieć swoje zdanie, no i proszę wziąć pod uwagę kilka faktów. Osoby, które obecnie odpowiadają za program „Nasze Łowiska” w Wodach Polskich, od wielu lat miały realny wpływ na to co się w wędkarstwie dzieje, a zbyt wiele nie zrobiły. Powiem więcej. Osoby te dobrze znały problematykę, gdyż zajmowały eksponowane stanowiska zarówno w Krajowym Zarządzie Gospodarki Wodnej jak i w PZW, no ale wtedy, głosy płynące od wędkarzy o patologiach w gospodarce rybackiej prowadzonej przez użytkowników wód zupełnie do niech nie docierały. Trudno zatem jest racjonalnie wytłumaczyć ich nagłą metamorfozę.
Sprawa przejmowania wód generuje kolejne pytania, nad którymi wielu z nas się obecnie nie zastanawia, bo zostały one przykryte hasłami „jedna opłata krajowa” i „likwidacja PZW”. Co będzie z zarybieniem rzek i jezior kiedy zostaną one ostatecznie przejęte przez Wody Polskie? Na ten rok, instytucja ta przeznaczyła na to 5 mln złotych. Może komuś się to wydawać kwotą dużą, ale prawda jest taka, że jest to kropla w morzu potrzeb. Sam okręg katowicki PZW, na zakup narybku w roku bieżącym przeznaczył ponad 4 mln złotych. W całym kraju na rok 2022, PZW przeznaczyło na ten cel około 30 mln złotych, a przecież są jeszcze inni użytkownicy rybaccy. Poza tym, kto się będzie tym zajmował w poszczególnych regionach? Zbyt wielu znawców tematu WP nie zatrudniają.
Ochrona wód oparta na społecznikach, funkcjonująca w Polsce o dawien dawna, to bezdyskusyjnie archaizm. SSR składa się z ludzi, którzy poświęcają swój własny czas i chwała im za to, bo inaczej nie mielibyśmy już ryb. Chronią majątek Skarbu Państwa nie otrzymując za to praktycznie niczego. Nie potrafię zrozumieć dlaczego do dnia dzisiejszego nie mamy służby, która skutecznie walczyłaby z procederem kłusownictwa? Jest PSR, ale przepisy na jakich straż ta opiera swoje funkcjonowanie oraz liczebność osób zatrudnionych w tej formacji w poszczególnych regionach z góry określa ich efektywność. Tutaj rodzi się zatem kolejna wątpliwość. Wiem, że społecznicy podlegają pod starostów, no ale za paliwo do ich aut najczęściej płaci PZW. Nie sądzę aby było wielu chętnych do kontynuowania swej misji, jeśli nie dostaną nawet zwrotu kosztów poniesionych za to. Sprzęt używany przez SSR, w zdecydowanej większości, także jest własnością PZW, więc rezygnacja z niego automatycznie wyklucza chronienie wód. Oczywiście, mówi się o tym, że powołana zostanie nowa służba, ale nie bardzo wiadomo kiedy i na jakich zasadach.
Obecnie wędkarze narzekają na lokalnych działaczy, władze okręgów czy też Zarząd Główny PZW i mają do tego święte prawo! Co więcej, powinniśmy z tego korzystać, jak najczęściej obnażając wszystkie nieprawidłowości w działalności stowarzyszenia, którego jesteśmy członkami. Odwróćmy jednak sytuację. Do kogo będziemy mieć pretensje jeśli gospodarka na poszczególnych obwodach rybackich będzie scentralizowana? Wyobrażacie sobie sytuację, że skargi związane z funkcjonowaniem Wód Polskich będziemy wysyłać do Wód Polskich? Już widzę, jak urzędnicy tego przedsiębiorstwa zatrudnieni w Warszawie przejmować się będą tym, że ktoś z Pojezierza Drawskiego napisał zażalenie na ich pracę.
Na chwilę obecną zbyt wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi. Walka Dawida z Goliatem, która się toczy nie jest niczym dobrym. Potrzeba ochrony naszych ekosystemów wodnych to sprawa oczywista, ale reforma polskiego wędkarstwa i tym samym rozwój turystyki wędkarskiej, powinien być wypracowywany poprzez dialog, a nie rozlew krwi. Oczywiście, tam gdzie dochodziło do złamania prawa i niewywiązywania się z umów, potrzeba drastycznych decyzji. No, ale zmuszanie użytkowników rybackich do wchodzenia w program „Nasze Łowiska” to zagranie poniżej pasa. Wyobraźmy sobie coś takiego. Mamy w mieście 10 sklepów. Ich właściciele ponoszą wszelkie koszty związane z utrzymaniem, pracownikami, ochroną i zaopatrzeniem. Jednak przychody jakie generują nie trafiają do nich, tylko do jakiegoś podmiotu zewnętrznego, który sam będzie decydował ile i komu zwróci, a jaką część zostawi sobie. Sytuacja może się wydawać absurdalna, ale właśnie tak na chwilę obecną ten program wygląda.
Od wielu lat powtarzam, że najlepszym gospodarzem wód byłyby lokalne samorządy, artykuł o tym zamieściłem na blogu 17 lutego ubiegłego roku, a to co się teraz dzieje utwierdza mnie w tym przekonaniu. Kilka przykładów takich działań w Polsce już mamy, między innymi: Miasto i Gmina Szczecinek, Orzysz, Lubniewice czy Związek Miast i Gmin Dorzecza Parsęty. Od samorządowców na naszym terenie możemy wymagać, mamy szansę ich rozliczać. Co więcej, obserwując na co dzień wodę, mamy szansę natychmiast reagować na zmiany w niej zachodzące. Niestety, rządzący zamiast przekazać kompetencje regionom, starają się scentralizować zarządzanie wodami.
Wiele mówi się o opłacie krajowej. W roku bieżącym, najczęściej powtarzaną przez wędkarzy kwotą było 250 zł. Tyle wynosi koszt licencji za wędkowanie na wodach, na których gospodarkę rybacką prowadzą WP w roku 2022. No, ale na rok 2023, kwota ta wynosić ma 350 zł, a z łodzi 400 zł. Wiem, że i PZW opłaty podniosło, więc chcę tylko przestrzec przed tym, abyśmy nie nabierali się na chwytne hasła, bo często są one tylko elementem wojny pomiędzy niezbyt kochającymi siebie podmiotami.
Szanowni wędkarze, nie dajmy się ogłupiać. Ważmy słowa, nie popadajmy w hurra optymizm i bądźmy czujni. Każdy z nas ma świadomość tego, jak wiele trzeba zmienić aby nasze wody przyciągały nie tylko wędkarzy z kraju, ale również z zagranicy. Mnie działania Wód Polskich nie przekonują, choć wiem, że w wielu tematach ich przedstawiciele mają rację. PZW to organizacja, która musi przejść proces głębokich reform, jeśli chce dalej istnieć. Jeśli tego nie zrobi, wielu wędkarzy lać po nich łez nie będzie. Po Wodach Polskich nie wiadomo czego można się spodziewać. Jeśli faktycznie ludzie zarządzający tą instytucję chcą uzdrawiać polskie wędkarstwo, to należy im bić brawo. Jednak należy też myśleć o tym, w jakiej rzeczywistości się obudzimy jeśli ich działania są koniunkturalne, a celem nadrzędnym jest pozyskanie dodatkowego elektoratu lub też jest to zemsta jednego z dyrektorów tam zatrudnionych za wyrzucenie go ze stołka w PZW?
Po każdej burzy wstaje słońce. Liczę na to, że na pojedynku PZW z Wodami Polskimi, przede wszystkim nie stracą polskie ekosystemy wodne i wędkarze. Co prawda, w chwili obecnej sytuacja zbyt dobrze nie wygląda, ja jednak pozostanę umiarkowanym optymistą.