Każda podróż ma swoją historię, tak jak i każda wyprawa wędkarska, a jeśli jeszcze celem podróży jest kraniec starego kontynentu, to emocje są gwarantowane.
Jak co roku, wspólnie ze ekipą, której skład zmienia się tylko kosmetycznie, wybraliśmy się do bazy wędkarskiej North Star, położonej w miejscowości Skarsvag na wyspie Mageroya. Przez wiele lat, planując taką podróż, mieliśmy dylemat – samolot czy samochód? Obecnie jest to już pieśń przeszłości gdyż każdą wyprawę traktujemy jako przygodę, okazję do poznawania nowego, więc samochód jest dla naszej ekipy opcją optymalną.
W umówionym terminie wszyscy zameldowaliśmy się przy terminalu promowym. Przed nami był 18 godzinny rejs z Gdańska do Nynashamn, więc mieliśmy czas na rozmowy, o wszystkim i niczym, kolację w sympatycznym towarzystwie, ale i solidny wypoczynek przed kolejnym etapem podróży. Tym był camping w miejscowości Lulea, na północnym wybrzeżu Bałtyku. Do przejechania mieliśmy więc 950 km.
Polska żegnała nas niezbyt przyjazną pogodą. Pochmurne niebo i deszcz, to był najmniejszy problem. Znacznie większym wydawał się porywisty wiatr i sztorm, który w tym czasie panował na Bałtyku. Jak się później okazało, nasz prom był jedynym, który w tych warunkach zdecydował się na wyjście w morze. Taką też pogodą przywitała nas Szwecja, więc jechało się mało komfortowo, no ale w perspektywie mieliśmy wypoczynek w niesamowitym miejscu, gdzie prognozy były znacznie lepsze, dlatego pomału i konsekwentnie, połykaliśmy kolejne kilometry.
Po noclegu na campingu skierowaliśmy się do Rovaniemi. Praktycznie wszyscy z nas są w wieku, w którym wiara w Świętego Mikołaja jest już mocno nadwątlona, ale nie zaszkodzi być ostrożnym. Zwiedziliśmy całą jego osadę, bo jest to atrakcja, która przeciąga turystów z całego świata. Po chwili wytchnienia i sentymentalnego powrotu do lat dziecięcych ruszyliśmy dalej. Przed nami był Nordkapp. Do celu mieliśmy niecałe 1000 km. Niestety, podróż po fińskich i norweskich drogach, pomimo fascynującego krajobrazu, do najszybszych nie należy. Łosie, renifery, ograniczenia prędkości, to nas skutecznie spowalniało.
W końcu dotarliśmy! Na początek niemały szok. Piękne bezchmurne niebo i temperatura sięgająca niemal 30 stopni, nijak nie pasowały do tego co tam zwykle zastawaliśmy. Pierwsze rozmowy z wędkarzami też nie napawały optymizmem. Jak twierdzili, przez afrykańskie warunki panujące na północy ryby są bardzo głęboko. Cóż, wbrew stereotypom, mamy świadomość tego, że norweskie wody to nie akwarium. Także tam, aby dobrze połowić, trzeba się trochę nagimnastykować, no i przede wszystkim znać łowisko. Wspólnie z najlepszym sternikiem jakiego mogliśmy mieć – Marcinem, łowiska wokół Nordkapp-u odwiedzamy od lat, więc po krótkiej naradzie mieliśmy już plan.
Pierwsze wypłynięcia potwierdzały to co mówili inni – dużych ryb nie było. Łowiliśmy regularnie, ale wielkość naszych trofeów nie powalała. Zawodziły nawet sprawdzone miejscówki. Wędkarstwo to sport dla cierpliwych, więc i my wiedzieliśmy, że w końcu woda się przed nami otworzy i tak też się stało. Delikatna korekta taktyki i naszymi wędziskami regularnie zaczęły targać okazałe trofea.
Praktycznie każde wypłynięcie miało swojego bohatera. Złowiliśmy wiele gatunków ryb. Najbardziej okazałe był dorsze, ale na naszym pokładzie do zdjęć pozowały także czarniaki, zębacze, karmazyny czy żabnice. Niestety, nie udało się nam przechytrzyć dużych halibutów. Mieliśmy je, natomiast żaden nie zasługiwał na sesję zdjęciową. Nie to żebym się usprawiedliwiał, ale ostatnie dwa dni, które chcieliśmy im poświęcić, storpedowała pogoda. I tak bywa, może za rok będzie lepiej.
O okazach, z którymi się mierzyliśmy, a które to pozostały w wodzie, nie będę się zbytnio rozpisywał. Każdy uczestnik wyprawy miał na kiju rybę, która przez miesiące będzie się mu śniła. Ale właśnie o to chodzi w naszej pasji – emocje i wspomnienia, one zostają na długo.
Wędkarstwo to nie tylko ryby, więc oczywiście znaleźliśmy także czas nie zwiedzanie wyspy Mageroya. Obowiązkowym punktem każdej wizyty w tym miejscu, jest centrum turystyczne, usytuowane na umownym końcu Europy. Umownym, bo ten faktyczny znajduje się trochę bardziej na zachód i dotrzeć do niego można tylko piechotą. Pomimo tego, że wielu z nas już tam było, to i tak miejsce to zawsze robi wrażenie. Zdjęcie przy globusie jest czymś, co każdy musi mieć!
Ponadto, odbyliśmy pieszą podróż do Kirkeporten, polecam to każdemu. Zwiedziliśmy Honningsvåg oraz Nordvagen. Niestety, kolejny raz nie udało nam się wejść na Nordkapp starą trasą, tą od strony morza, a planujemy to z Piotrem od lat. Być może, następnym razem się uda.
Nie udało się sfotografować orek, wali czy morświnów, ale one także się z nami przywitały.
Wszystko co piękne kiedyś się kończy. Kolejna wyprawa do kraju Wikingów, to już przeszłość. W Norwegii odwiedziłem wiele, bardzo dobrych i profesjonalnych baz wędkarskich, ale North Star ma w sobie jakąś magię. W wędkarstwie najważniejsi są ludzie, więc może dlatego tak chętnie tam wracamy. O komfort osób tam wypoczywających zadbali właściciele bazy. Wygodne i bezpieczne łodzie, doskonale wyposażone apartamenty, fileciarnia oraz mroźnia, to ich zasługa. Natomiast klimat North Stara, przez wiele lat, tworzyły wyjątkowe osoby. Do niedawna był to Janusz z Jagodą. Niestety, Janusza już z nami nie ma, ale pozostała jego żona i Krzysztof. To między innymi dzięki nim, czujemy się tam jak domu i dopóki siły na to pozwolą, będziemy regularnie odwiedzać to miejsce.
Kończąc tę relację, chciałbym podziękować wszystkim uczestnikom ekspedycji. Piotrze, Marcinie – z wami nawet na koniec świata. Łukasz – mam nadzieję, że za rok będziesz tam z nami. Zbyszek – fantastyczny kompan z Ciebie, cieszę się, że mogliśmy się poznać i spędzić te dwa tygodnie razem. Liczę na rychłe spotkanie. Tobie Tadeuszu, życzę przede wszystkim zdrowia i sił, bo jak będziesz miał zamiar bić kolejne rekordy życiowe, tak jak w tym roku, to będą ci one niezbędne.
Wracając do domów, z każdym przejechanym kilometrem, zaczęliśmy sobie zdawać sprawę z tego, w jak niesamowitym miejscu i z jak wyjątkowymi ludźmi spędziliśmy wędkarski urlop. Oczywiście, termin na przyszły rok jest już klepnięty, większość ekipy potwierdzona, więc nie pozostaje nic innego, jak planować kolejną skandynawską ekspedycję.